Matczyny kolaż, czyli obraz matki, jaki nosimy w sobie.
Matka. Jej obraz, jaki każdy z nas nosi w sobie, jest w moim odczuciu najsilniej i najgłębiej odbitą pamięcią o kimś spoza nas. Dlaczego? Może dlatego, że na samym początku każdy stanowi z nią jedno?
Obraz matki jest wrośnięty w naszą psychikę i najintensywniej ze wszystkich oddziałuje na nas i nasze życie.
Ten obraz nie jest jednorodny. Zawiera wszystkie matki, jakich doświadczyliśmy. Mówiąc wszystkie, mam na myśli naszą matkę w każdej odsłonie. A co w nas spamiętało każdy kontakt z nią – fizyczny, emocjonalny, werbalny, pozasłowny, pośredni itd.? Ta część naszej psychiki, która czuje i pamięta, czyli podświadomość, nasza skarbnica wszystkiego, czymkolwiek i kiedykolwiek byliśmy (każdą emocją, doznaniem, odczuciem, myślą) oraz wszystkiego, co przyszło z zewnątrz i zostawiło w nas ślad.
Jeśli czyimś doświadczeniem było dorastanie bez matki, to w psychice też powstanie obraz matki. Nawet jeśli będzie to obraz braku matki, to jego zawartość może być bardzo obszerna i także różnorodna. W takim przypadku obraz ten często będzie zupełnie nieuświadomiony, a dotarcie do niego trudne. Nie znaczy to jednak, że on nie istnieje. Wręcz przeciwnie, jest on ciągle żywy i albo zasila albo osłabia osobę z takim zapisem obrazu matki.
Matka, którą nosimy w sobie, jest odbiciem wspomnień związanych z kontaktem z tą jedyną i najważniejszą osobą dla dziecka. Wszystko, co przyszło od matki, zawiera się w tym odbiciu. Jeśli relacja z matką była trudna, bolesna, raniąca, to właśnie to dominuje w matczynym kolażu. Ta bolesna zawartość w obrazie matki jest tym, czego nie chcemy, bo ona rani bez względu na to, ile mamy lat.
Jeśli matka raniła tym, że nie kochała tak, jak tego potrzebowaliśmy, nie widziała, nie słyszała, nie miała czasu, nie obdarowywała nas swoją uwagą, obecnością, ciepłem, bliskością, nie zapewniała poczucia bezpieczeństwa, nie chroniła, nie stawała za nami, była wroga, biła…
…to tym, czego najbardziej pragniemy, jest pozbycie się tej złej, raniącej matki z nas.
I to jest ogromna pułapka, w którą można wpaść.
Czemu? Bo to, co powoduje cierpienie w Tobie, to pamięć o matce, która raniła, a ta pamięć o raniącej matce, ten obraz matki nie istnieje gdzieś poza nami, tylko w nas. Jest on częścią naszej psychiki, która stworzyła go na podstawie naszych doświadczeń z nią i która cały czas trzyma go przy życiu. Energia, jaka idzie na ciągłe utrzymywanie obrazu matki w nas jest przeogromna. Dlaczego więc psychika to robi? Dlaczego z takim zaparciem trzyma ten obraz w sobie?
Bo dziecko (które żyje w nas) potrzebuje matki ponad wszystko i woli
utrzymywać taki jej obraz, niż nie mieć żadnego.
Jeśli więc obraz/wspomnienie matki zawiera się w naszych strukturach psychicznych, to znaczy, że należy do nas, stanowi część nas samych. Zatem gdy nie chcemy tej złej matki w sobie, próbujemy ją usunąć, zapomnieć o niej, walczymy z nią, to tak naprawdę walczymy z kawałkiem siebie, nieustannie starając się usunąć część nas z… nas samych.
Piszę o tym, bo sama wpadłam w tę pułapkę na wiele lat. Nie wiedziałam, że odrzucając w obrazie matki te jej twarze, które przyniosły ból, odrzucam ją całą, a przy tym cały czas próbuję uśmiercić kawałek siebie.
Kiedy tak zaciekle zwalczamy matkę w sobie, ona rośnie i staje się coraz bardziej demoniczna. Dzieje się tak dlatego, że odrzucamy tę część siebie, która stała się tzw. uwewnętrznionym obrazem (w tym przypadku) matki, a żaden aspekt nas nie chce zostać usunięty, więc się broni.
Wszystko w nas chce być na równych prawach i nawet jeśli nosimy w sobie wewnętrznego kata, potwora, to on też chce być przyjęty i… kochany.
Tak, kochany! Objęty miłością i współczuciem.
Wiem, jak to brzmi. Przez lata nie pojmowałam tego. Kiedy słyszałam, że matkę trzeba kochać i zaakceptować taką, jaka była, to flaki mi się na lewą stronę wywracały, zalewał mnie wkurw, ponieważ tak bardzo nie rozumiałam, po co?? Nie wiedziałam, że chodzi o przyjęcie obrazu matki, o zaakceptowanie tego, co noszę wewnątrz siebie, tego, co jest moją wewnętrzną treścią o mojej matce.
Od momentu, gdy spojrzałam na matczyną ranę, którą mam w sobie i która wylewa się z mojego obrazu matki, proces gojenia tej rany zmienił kierunek i przyspieszył. Ta nowa perspektywa poszerzyła mnie o jeszcze więcej miłości i współczucia dla siebie samej. Sprawiła, że zaczęłam widzieć w mojej mamie człowieka, który tak samo jak ja jest dobry i niedoskonały zarazem. Dzięki temu także w jej kierunku mogło popłynąć szczere, dojrzałe, nie wymuszane przez nikogo, współczucie.
Dodam, że to, że poprzez zmianę perspektywy urealniłam moją mamę i zobaczyłam w niej po prostu kobietę, kobietę taką jak ja, która niesie swój los, nie oznacza, że z miejsca przestałam czuć do niej złość czy żal za przeszłość. Nadal wysłuchuję dziecka w sobie, które co jakiś czas przychodzi do mnie ze swoja opowieścią. Spojrzenie na obraz matki
Przyjmowanie obrazu matki, który powoduje cierpienie, to trudny i długotrwały proces, na który trzeba dać sobie czas i uszanować własne tempo oraz gotowość na przyjęcie tego, co w sobie nosimy. Według mojego doświadczenia dopiero zgoda na to, co mamy w sobie (jakkolwiek trudne i niewygodne by było), sprawia, że wszelka wewnętrzna walka może ustać a proces pełnej i trwałej transformacji może się rozpocząć.
Dzielę się tymi rozpoznaniami i odkryciami, bo być może dla kogoś będą drogowskazem, na który ja trafiłam dopiero po wielu latach wewnętrznych przekopów 😉
Zapraszam Was do podzielenia się swoimi odczuciami, jakie napłynęły do Was podczas czytania tego tekstu.
Dziękuję ❤️