Najbardziej intymne

Oddzielona od własnej żeńskości, oddzielona od siebie

Z wyciętą maciczną mocą,
oddalona od rdzenia żeńskości,
zaufałam męskiemu
i potykając się w ciągłej szarpaninie ze sobą i życiem,
wojowałam i ścigałam się z każdym dniem.
Oblepiona błotem wstydu,
nienawidząca siebie za to, kim jestem, próbowałam żyć.
Gdybym tak dostała odrobinę zdrowej i silnej kobiecości,
gdyby tak otaczało mnie wspierające męskie,
dziś wystarczyłoby po prostu być…

Nie dostałam zdrowej i zasilającej kobiecości. Bardzo wcześnie zrozumiałam, że to, co tą pierwszą i najważniejszą dla dziecka (szczególnie dla dziewczynki) matrycą kobiecości jest, nie daje poczucia bezpieczeństwa, stanowi zagrożenie, nieustanną deprywację moich fundamentalnych potrzeb, nie chroni, nie kocha siebie. Obraz żeńskości, jaki oglądałam, odkąd moje oczy ujrzały świat poza ciałem mojej matki, to obraz pooranej, poranionej, niezdolnej do dawania i odżywiania własną mocą żeńskości. Żeńskości pełnej niechęci do siebie samej i wstydu. Skutki doświadczania właśnie takiej kobiecości żyją we mnie od ponad 37 lat. Bardzo długo nie rozpoznawałam ich, ale kiedy tylko zwróciłam się ku nim, zaczęły się wylewać, a wraz z nimi gniew, żal i oceany smutku. A to wszystko otoczone bezbrzeżną samotnością.

Przez większość mojego ziemskiego czasu nie wiedziałam, że mam prawo do życia i bycia w nim tym, kim jestem, czyli kobietą, żeńską energią, kipiącą głębią natury i tajemnicy, pierwotnymi siłami niszczenia i rodzenia nowego życia. Nie wiedziałam, że właśnie to stanowi MNIE, mój rdzeń, moje jestestwo, źródło wszystkiego, czym jestem w dalszej kolejności. Przez całe życie wierzyłam, że bycie kobietą jest czymś złym i niewłaściwym, że jedynie posiadanie męskiego ciała, kierowanie się logiką, agresją i dominowanie nad innymi oraz przestrzenią są ok. Przez lata winiłam za ten stan rzeczy wyłącznie mojego ojca, który z lęku przed kobiecością bardzo wcześnie zaczął deptać i zakopywać wszelkie przejawy żeńskości w najbliższym otoczeniu, czyli w naszej rodzinie. Po jakimś czasie zrozumiałam, że jego zachowanie i postawa wobec trzech kobiet, z którymi obcował na co dzień, wynika z tego, że pierwsza żeńskość, jakiej dotknął, zdradziła go i poraniła do tego stopnia, że już nigdy, naprawdę nigdy, nie zdołał tego w sobie uzdrowić i przetransformować. Kiedy mój ból zwrócił się w kierunku matki, zobaczyłam źródło mojej podartej na strzępy kobiecości. Czy świadomość tego przyniosła mi ulgę i sprawiła, że nastąpiło oczyszczenie? Nie. Świadomość ran mojego ojca i matki poszerzyła moją świadomość ich wewnętrznego połamania i tego, że niosę w sobie wielopokoleniowy ból płynący z ran, jakie zadano kobiecej naturze, zarówno w moim rodzie, jak i zbiorowej historii ludzkości.

Latami nie rozumiałam, dlaczego nie lubię mojego kobiecego ciała, dlaczego wstydzę się tego, że mam piersi i waginę. Dlaczego, gdy patrzę na swoje ciało, czuję niechęć i obrzydzenie. Dlaczego ciągle jestem niezadowolona z jego mniejszej niż męska sprawności, z jego ograniczeń, braku fizycznej siły podobnej do mężczyzn.

Nie pojmowałam, czemu myślę o sobie, że jestem głupia, nielogiczna, wybrakowana, przewrażliwiona, nieadekwatna w reakcjach, bez prawa do głosu, oddzielona od swojej seksualności i poczucia, że jestem kobietą. I nie zmieniały tego żadnego zapewnienia płynące od młodych i starszych mężczyzn, których spotykałam w moim życiu, że jestem mądra, seksowna, kobieca itd., ani od dziewczyn czy kobiet, które dawały mi wspaniałe komunikaty na mój temat. Nawet jeśli na zewnątrz jakieś aspekty mojej kobiecości i prawdziwej natury przejawiały się i były dla innych widoczne, wewnątrz mnie była wysuszona i jałowa ziemia, na której nawet nie próbowałam nic zasiać, bo nie wiedziałam nawet, że się da, że mogę. Wierzyłam, że bycie kobietą jest złe i że znacznie lepiej jest być jak mężczyzna, nawet jeśli oznaczało to bycie podobną do mojego ojca, bycie agresorem i kierowanie się toksyczną, zniekształconą i raniącą męskością.

Nie dostałam zasilającej i użyźniającej moją wewnętrzną glebę żeńskości. Nie popłynęło zdrowe i wspierające męskie. W efekcie zrodziła się z tego silna nienawiść do siebie i mojej kobiecej natury. Brak widzenia we mnie kobiety, brak pielęgnowania i honorowania mojej żeńskości od pierwszych dni, USUNĘŁO ją i WYCIĘŁO ze mnie przyszłą możliwość macierzyństwa. Patrząc z mojej perspektywy, nikt nigdy (ani w dzieciństwie, ani we wczesnej czy późniejszej młodości) w moim domu (mam na myśli rodziców) nie patrzył na mnie jak na przyszłą kobietę, jak na przyszłą matkę. Nikt nigdy nie wypowiedział słów, nie wykonał gestów i nie dał odczuć, że tym właśnie się stanę – z dziewczynki przerodzę się w kobietę, która niesie w sobie przestrzeń na macierzyństwo. Przekopałam hektary własnego wnętrza, pełnej cierpienia dziecięcej krainy i rodowych traum, by się tego dowiedzieć, by dotrzeć do jądra mojej odrzuconej żeńskości i niespełnionego macierzyństwa.

I naprawdę nie chodzi o to, by obwieszać rodziców winą i oskarżeniami (choć często częścią procesu leczenia jest wypowiedzenie ich w bezpiecznej przestrzeni, nie wprost), ale o to, by wziąć za ten ból i stojące za nim przekonania odpowiedzialność – czyli odpowiedzieć na nie, zareagować, zająć się nimi.

Nie jestem w stanie opisać trudów drogi, jaką przeszłam, by poznać odpowiedź, odnaleźć wewnętrzne źródło prawdy na swój temat, by uwolnić bolesny skowyt i unieść tamy blokujące rzeki pełne łez, by mogły obmyć powstałe rany. Jestem natomiast w stanie spojrzeć wstecz i zobaczyć, jak bardzo było warto i gdyby wtedy ktoś mi powiedział, jak ciężko będzie i samotnie, tak często bez nadziei na lepsze, i tak bym to zrobiła.

Kiedy stoisz pod murem zbudowanym z własnego bólu, nie widzisz innej drogi, niż ta, która prowadzi do centrum wewnętrznego piekła, do serca traum, które bije bardzo mocno. Będąc tam jednak wystarczająco długo, by w ogniu cierpienia odnaleźć choćby kawałek siebie, zaczynasz widzieć drogę na powierzchnię. I mimo że jest ona przez jakiś czas niedostępna, już wiesz, że tam jest i że w końcu się na niej znajdziesz, a ona wyprowadzi cię na światło. Twoje światło, którego blask być może przeczuwasz, ale nie potrafisz jeszcze do niego dotrzeć. To światło to prawdziwa TY, to prawdziwy TY.

Dzielę się z Wami moją osobistą historią, bo wierzę, że transformacja, którą przechodzę i odzyskiwanie mojej rozbitej na kawałki kobiecości, może kogoś wesprzeć, w kimś coś uruchomić. Mnie samej wyjście z tą opowieścią przynosi ulgę i pokazuje, że gdyby nie zrobienie tego pierwszego kroku, nie byłabym w tym miejscu siebie i mojego życia, w którym właśnie się znajduję.

Z serca obejmuję ❤️

2 komentarze

  • Ania

    Dziękuję za Twój post. Uświafomił mi, jak jeszcze wiele pracy przede mną. Jestem na etapie uzdrawiania traum i na razie mam inne smuteczki. Ale już teraz wiem, że do uzdrowienia mam swoją energię żeńską i męską, tak aby powstał między nimi odpowiedni dla mnie balans. Ściskam

    • Ilona Jackowska

      Aniu, cieszę się, że mogłam tym wpisem w Tobie uwypuklić, żebyś jeszcze bardziej to zobaczyła. Chyba większość kobiet na tej planecie szuka (świadomie lub nie) tego balansu, o którym mówisz. Ściskam ciepło <3

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *