Dom, którego nie było
Ten wpis dedykuję szczególnie tym, którzy niosą w sobie ranę związaną ze swoim domem rodzinnym, a więc także sobie.
Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam wpatrywać się w okna cudzych domów, zwłaszcza wtedy, gdy na dworze było już na tyle ciemno, że w tych domach świeciło się światło. Za czasów mojego dzieciństwa rolety i żaluzje nie były jeszcze tak powszechne jak dziś, więc z łatwością można było podejrzeć fragmenty wnętrza i zarysy domowników widzianych z ulicy.
Dlaczego to robiłam? Bo potrzebowałam wyobrażać sobie, że tam, w środku, jest szczęśliwa rodzina – spokojny i opanowany ojciec, szczęśliwa, obecna mentalnie i dostępna emocjonalnie matka. Że to miejsce jest ładne – są współczesne meble, dywany i inne sprzęty. Za każdym razem, patrząc w czyjeś okna, wyobrażałam sobie, że tam jest mój dom, że tam mieszkają moi rodzice, że tam jest bezpiecznie. Wyobraźnią i sercem tworzyłam wymyślony dom, dobry dom. Nie wiedziałam wtedy, że to, co robię, to ogromna potrzeba czucia się bezpiecznie, ZAWSZE, każdego dnia i każdej nocy. Potrzeba posiadania miejsca, gdzie nie ma zagrożenia, gdzie codzienność jest przewidywalna w takim stopniu, jaki jest potrzebny do tego, by we własnym wnętrzu było spokojnie i bezpiecznie. Miejsca, za które nie czuję wstydu – zarówno za to, jak się w nim żyje, jak i za to, jak ono wygląda.
Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. Mojego domu się bałam i niosłam w sobie ciężkie pokłady wstydu.
Potem, kiedy byłam już dorosła, robiłam dokładnie to samo. Nadal „zaglądałam” w czyjeś okna. Czemu? Bo tamta dziewczynka, która tak bardzo potrzebowała dobrego domu, cały czas we mnie żyła, nie wiedząc, że innego domu nie będzie, że rodziców, którzy dają bezpieczeństwo i kochają, nie stawiając warunków, nie ma i nie będzie.
Kiedy zrobiło się miejsce na opowieść dziewczynki, którą byłam, a ja mogłam jej wysłuchać z zupełnie innej niż kiedyś przestrzeni, odezwała się znów.
Usiadłam więc z nią kolejny raz, żeby wysłuchać tego, z czym do mnie przyszła. Opłakiwałam razem z nią brak bezpiecznego, wspierającego miejsca. Takiego, w którym można czuć się swobodnie i pewnie, w którym można być po prostu dzieckiem. Gdzie nie trzeba być ciągle na baczność, w ciągłej czujności, z wyostrzonymi zmysłami, które zamiast służyć do doświadczania i smakowania życia, mają za zadanie wyłapywać najmniejszą oznakę niezadowolenia ojca i nadciągającej awantury. Gdzie nie trzeba dbać o nastroje rodziców i swoim zachowaniem regulować ich w taki sposób, by ocalić kolejną godzinę spokoju w domu. Gdzie nie trzeba nieustannie obserwować matki i być w ciągłej gotowości, by odciążać ją we wszystkim. Gdzie nie trzeba wygłodniałymi oczami śledzić każdego jej ruchu po to, żeby nie przegapić strzępka uwagi, czegoś, co sprawi, że choć przez chwilę można poczuć się widzianym i kochanym dzieckiem. Opłakiwałam brak miejsca, w którym nie trzeba się cały czas dostrajać do dorosłych, tracąc przy tym siebie kawałek po kawałku, bo ci dorośli nie wzięli odpowiedzialności za własne rany. Przepływały przeze mnie żal i smutek z powodu braku domu, do którego można wracać ze spokojem i radością, bez lęku i paraliżującego poczucia bezradności i braku sprawczości wobec domowej codzienności, w której nieprzewidywalny ojciec i zagubiona wewnątrz siebie matka szamoczą się ze sobą każdego dnia.
Ta mała dziewczynka we mnie długo „zaglądała” w obce okna, wyobrażając sobie, że tam mieszka szczęśliwa rodzina, jej rodzina. Że tam jest ten dobry dom. Dzisiaj, ja dorosła, jestem świadoma, kto we mnie i czego przez tyle lat szukał w tych oknach, dzisiaj ja dorosła mogę dać wsparcie tej małej we mnie i uznać jej historię. I ja dorosła wybieram to za każdym razem, gdy ona odzywa się we mnie, ukazując swoje smutne oczy. Ja dorosła nie potrzebuję jej zmieniać, jak to miało miejsce w moim domu rodzinnym, nie potrzebuję uzdrawiać ani tej, ani innej rany do tego momentu, aż zniknie całkowicie. Już nie. Mam przestrzeń w sobie na to, że niektóre, niezabliźnione rany mogę nieść w sobie do końca, czule je obejmując zawsze, gdy poczuję ich ból. Paradoksalnie, dzięki temu goją się one bez żadnego nacisku i oczekiwań z mojej strony. W swoim tempie.
Wybrałam towarzyszyć tej we mnie, która jeszcze cierpi, czuje gniew czy spalający ją wstyd. Ona (każda zraniona część mnie zamieszkująca moją podświadomość) wie, że ja jestem. Zawsze.
Jeśli przeglądasz się w mojej opowieści, co czujesz, wspominając atmosferę i wygląd swojego rodzinnego domu? Jak tam było? Czy mogłaś/mogłeś czuć się tam bezpiecznie? Czy zachowanie i reakcje Twoich rodziców i/lub innych dorosłych były dla Ciebie przewidywalne i wspierające? Czy wracając ze szkoły, czułaś/czułeś radość z powrotu do domu czy lęk? Czy w ogóle było do kogo wracać? Czy swobodnie zapraszałaś/zapraszałeś koleżanki i kolegów do swojego domu, bez uczucia napięcia w całym ciele i poczucia wstydu za to, jak to miejsce wygląda? A może podobnie jak ja wyobrażałaś/wyobrażałeś sobie, że np. Twoim tatą jest tata koleżanki, tak bardzo inny niż Twój własny? Czy do Twojego domu wracało się, by odetchnąć, zregenerować się czy schronić? Jak było naprawdę? Jaki dom dzisiaj tworzysz dla siebie, dla swojej rodziny – czy jest tam bezpieczeństwo, harmonia, miłość czy może jest on, mniej lub bardziej, wierną kopią tego, co znasz ze swojego dzieciństwa?
Jeśli Twoje ciało reaguje w przykry sposób na myśli o domu, w którym dorastałaś/dorastałeś, oznacza to, że tam nie było tak, jak tego potrzebowałaś/potrzebowałeś, a Twoje ciało niesie w sobie ból i ranę tamtego doświadczenia. Oznacza to, że żyje w Tobie małe dziecko, którym byłaś/byłeś, i którego pełne smutku oczy czekają, aż ktoś wreszcie w nie zajrzy i powie:
„Tak Kochanie, tam było cierpienie, tam był brak, tam był lęk, samotność i Twoja dziecięca bezsilność. Ja to wiem i Cię widzę. Nie zasłużyłaś/zasłużyłeś sobie na to, na takie warunki do wzrastania, na taki dom, i to nigdy nie było Twoją odpowiedzialnością, że tak to wyglądało. Ty byłaś/byłeś tam tylko dzieckiem.”
Dzisiaj, teraz, pierwszym domem dla tego dziecka jest Twoje ciało. To od niego należy zacząć, bo to w nim jest pamięć tamtych wydarzeń, tamtych doświadczeń. Każdy moment świadomego kontaktu z ciałem jest krokiem ku sobie, ku zdrowieniu. Każdy taki moment wspiera budowę Twojego wewnętrznego domu, od którego zaczyna się tworzenie Twojego fizycznego domu, w materii. Tamtego, co było nie wymażesz, nie zmienisz, ale dzisiaj możesz dać sobie zupełnie inny dom, niż ten, który pamiętasz. Najpierw ruch do wewnątrz, potem realizacja w życiu. Mimo bólu, jaki można spotkać w swoim sercu, opłaca się ten ruch wykonać.
Przytulam ❤️
2 komentarze
Kaśka
A ja znowu…. Często jadąc autobusem…. Patrząc na ludzi… Wybierałam sobie jedną osobę i zastanawialam się , jakby to było móc w tym momencie zamienić się z nią miejscami. Wyobrażałam sobie, że właśnie w tym momencie, gdy ją widzę – mogę zamienić się z nią miejscami, ale nie byłoby powrotu, gdyby zniknęła mi z oczu…. I w sumie wtedy bałam się – bałam bo mimo ,że własny dom nieidealny to nie byłoby do niego powrotu i nie dałabym sobie rady. Dziś wiem, że daje sobie radę a do domu rodzinnego nie wracam. Nawet do miasta nie chce wracać. Zawsze gdy tak jechałam czulam stres, poddenerwowanie, nawet gdy myślę o tym miejscu to czuję ścisk w gardle. Nawet mój partner zauważyl, że zaczynam się zachowywać inaczej gdy jestem tam. Nie chcę być tam. Nienawidzę -Tam . W nowym domu, w nowym mieście mam bezpieczny dom, czuje w nim spokój. Gdy wracam do domu nie mam lęku, że matka mnie uderzy bo dostałam jedynke. Oh tak. Pamiętam ten lek, strach, panikę przed powrotem do domu. I jeszcze mój “kochany” brat , który już wcześniej wrócił do domu i zdążył matce naskarzyc, że dostałam złą ocenę. Wiedziałam, że znowu mnie uderzy, że nie będzie na mnie czekać kochająca, wspierająca mama, która mi pomoże, ukoi łzy bo nie radzę sobie. Oj, nie, to nie moja mama. I rozumiem też czemu w życiu dorosłym, w zupełnie innym otoczeniu zdarzały mi się wybuchy złości – tuż po powrocie do domu. Nie chcę pamiętać o tym domu, nie chce matki i już nie potrzebuje ojca ,który zresztą dodawał nam emocji w związku z jego ciągiem alkoholowym. A wydawało się kiedyś ,że to taki normalny dom
Ilona Jackowska
Kochana, dziękuję Ci za podzielenie się swoją historią. Tam było tak wiele bólu… Słyszę Cię <3