Zranione dzieciństwo

Gdy dziecko zaufa cierpieniu

Kiedy dzieciństwo jest pełne przykrych sytuacji, doświadczeń, które nigdy nie powinny być udziałem małego dziecka (a może w ogóle człowieka), ale jednak się dzieją, to reakcja na nie bywa tak mocna, że cała reszta traci na znaczeniu. Nawet jeśli pomiędzy tym trudnym i strasznym wydarza się coś pozytywnego, dobrego czy choćby neutralnego, nie ma to takiego ładunku, żeby zneutralizować energię przemocy, agresji i odczuwanej krzywdy.

Gdy to, co wypełnia przestrzeń dziecka, rani i przeraża do granicy wytrzymałości, nie ma takiej dobrej rzeczy czy sytuacji, która mogłaby wymazać to złe i zasilić dzieciństwo tym, co karmiące i dające poczucie, że życie jest dobre, że sprzyja, że można mu ufać.


Życie w domu, gdzie dziecko doświadcza szeroko pojętej przemocy, to pole minowe, na którym w każdym momencie można wejść na minę. To nieustanna nieprzewidywalność, a co za tym idzie brak poczucia bezpieczeństwa, które leży u podstaw zdrowego wzrastania. Poczucie bezpieczeństwa jest komponentem zdrowej miłości, która oprócz tego, że obejmuje bezgraniczną akceptacją, zasila niespotykaną gdzie indziej mocą, to jeszcze otacza ochroną oraz pozwala czuć się bezpiecznie i stabilnie. Zawsze.

W takich doświadczeniach jedyne, co jest pewne, to cierpienie. I wtedy właśnie cierpieniu zaczyna się ufać. Bo cierpienie przychodzi regularnie. Jest ciągle obecne. Dziecko, żyjąc w warunkach, gdzie przemoc jest codziennością, dobrze wie, że choćby przez jakiś czas było w domu spokojnie i pozornie bezpiecznie, w końcu i tak nadejdzie ból. Zaczyna więc go wyczekiwać, ale żeby nie zostać przez niego zaskoczonym, uruchamia kontrolę, czyli mechanizm, który w jego podświadomych wyobrażeniach ma za zadanie uchronić je przed bólem, niejednokrotnie postrzeganym jako śmierć.

Kontrolowanie dynamiki rodzinnej przybiera wiele twarzy, a za każdą z nich stoi ciągła czujność, która powoduje napięcie i która ma na celu wyprzedzenie np. wybuchu złości rodzica, przewidzenie, kiedy rodzic wyjdzie z domu, żeby się upić, kiedy będzie w domu awantura, kiedy oprawca znów zajrzy do sypialni dziecka…

Niektóre z form kontroli, które możesz znać, to:

– zachowywanie się ekstremalnie grzecznie i wzorcowo, żeby jak najdłużej utrzymać agresywnego rodzica w dobrym nastroju

– wykonywanie czynności powyżej możliwości dziecka, żeby odciążać i zadowalać oprawców

– skrajne dbanie o porządek w domu, które ma uchronić dziecko przed niezadowoleniem i w konsekwencji wybuchem wściekłości agresywnego rodzica

– wchodzenie w toksyczne role, żeby zachować (pozorną) równowagę w dynamice rodzinnej i zapewnić sobie przetrwanie, np. błazen, biedactwo, maskotka, czarna owca, aniołek, głupek, lizus itd. – przy czym nie zawsze polega to na wyborze zestawu zachowań odnoszących się tylko do jednej roli, mogą się one zmieniać i mieszać

– perfekcjonizm

– bycie wzorowym uczniem.

Za każdym aktem kontroli czai się potężny lęk, który zradza się z braku poczucia bezpieczeństwa i braku jakiejkolwiek przewidywalności. Dziecko, którego wyczulony umysł i napięte do granic możliwości ciało nieustannie wyczekuje bólu, chcąc się przed nim chronić, jest w stanie zrobić naprawdę wiele. Jest w stanie przekraczać się i poświęcać bez limitu, byle uniknąć cierpienia. A ponieważ żyjąc w rodzinie dysfunkcyjnej, nie ma najmniejszej mocy i wpływu na zachowania i reakcje opiekunów, tkwi w zaklętym kole kontroli i bólu.

Potem, w dorosłości, kontrola, która w dzieciństwie miała zapewnić przetrwanie, staje się toksyczna i destrukcyjna. Mimo że w dorosłym życiu nie jest już potrzebna w takiej formie, straumatyzowane części naszej psychiki (symbolicznie wewnętrzne dziecko) cały czas ją zasilają i utrzymują przy życiu. Te cierpiące, dotąd niezauważone i niezaopiekowane kawałki nas tkwią w poczuciu zagrożenia i „zachowują się” tak, jakby tamto bolesne trwało nadal, jakby się dotąd nie skończyło. Kontrola, która wtedy miała ogromny sens, wiele lat później, gdy chcemy żyć inaczej, pełnią, ogranicza i działa na naszą niekorzyść.

A wszystko dlatego, że dziecięce serce i umysł,
nauczone ciągłego ranienia, uwierzyły w ból.
Zaufały cierpieniu.

Co można zrobić w tej sytuacji? Jedyna droga, jaką znam, to wejście w swój własny cień, czyli w krainę wypartych, bolesnych zdarzeń i emocji. Po co? Żeby usłyszeć jęk tamtych momentów, jęk zalęknionego dziecka, które w ciemności błądząc, próbuje znaleźć choćby skrawek poczucia bezpieczeństwa, ciepła i spokoju. Które nieprzerwanie szuka pomocy i wsparcia dla tamtych bolesnych chwil, dla nigdy nieukojonych emocji, przerażających doznań i poczucia opuszczenia, którego doświadczało, mierząc się z toksycznymi zachowaniami dorosłych. Ponieważ było w tym samo i było tylko dzieckiem, z góry było skazane na porażkę w obliczu trudnych reakcji opiekunów. Musiało więc stłumić, wyprzeć, zamrozić każdą emocję, która była nie do wytrzymania dla małego ciałka.

Wierzę, a właściwie wiem, że po traumatycznym początku, nauczenie się ufności jest możliwe. Wymaga to na pewno dużej odwagi, niezłomności i cierpliwości wobec treści w naszym umyśle, które obiema rączkami, rączkami małego dziecka, ściskają ból, nauczone, że tylko tyle im się należy, że tylko to przynosi życie. Zwątpienie w dobre i bezpieczne, które pojawia się w trakcie wewnętrznej podroży, jest według mnie naturalną częścią procesu oczyszczania swojego jestestwa z błota, którego gruba warstwa zaschła i w wielu miejscach bardzo ciężko ją odłupać. Ważne, by mieć świadomość, że to błoto nie należy do nas i że pod spodem jest prawda. Czyli my.
Punktem wyjścia dla tego wpisu były słowa, które przeczytałam w Wielkiej magii Elizabeth Gilbert – „[…] nauczyła się ufać przede wszystkim bólowi”. Dziękuję za nie z całego serca ❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *