Chcę cię, gdy odnosisz sukcesy
Dziś bardzo osobiście. Czuję potrzebę podzielenia się tym, co ostatnio zauważyłam i intensywnie obserwuję, co jakiś czas gubiąc się i odtwarzając ten sam wzorzec zachowania. Tak trudno jest wyjść z utartych kolein i zacząć poruszać się w innych kierunkach niż tylko w przód i w tył 😕
Od jakiegoś czasu czułam niechęć do mojego nowego przedsięwzięcia, którym są blog, kanał na YouTube i strona na facebooku. Każde zajrzenie w te miejsca od paru tygodni było dla mnie niewygodne, odraczałam je. Na szczęście przyszedł ten wspaniały moment „acha” i rozpoznałam przyczynę 🙂
Podczas korzystania z przewodnictwa Justyny Pettke nauczyłam się od Niej, że każdy nasz wytwór to nasze „dziecko”. Szybko zrozumiałam, że skoro tak jest, to proces tworzenia tego można porównać do stwarzania dziecka i ciąży. I zaczynając od najprostszych rzeczy – np. przygotowanie posiłku, przez te o większej wadze idąc – np. zakładanie firmy, a kończąc na tych (wg mnie) największych – stwarzanie dziecka, widać wyraźnie schemat: proces tworzenia i przygotowywania oraz efekt końcowy, którym może być wiele rzeczy – przedsięwzięcie zawodowe, piękny ogród, wyremontowane mieszkanie, uszyta sukienka, namalowany obraz czy po prostu ugotowana zupa 😉
Patrząc na życie w ten sposób, zobaczyłam, że gdy jest zainteresowanie moim zawodowym „dzieckiem”, to chętnie do niego przychodzę, zaglądam, czuję ekscytację, radość z przebywania z nim, chęć do zabawy, czyli do pisania i nagrywania. A gdy ruch zewnętrzny wokół niego zamiera, mam poczucie, że coś z nim nie tak, że jest za słabe, kiepskie, nieatrakcyjne, niewystarczające… I wtedy pojawia się niechęć do niego. Nie chcę kontaktu z nim. Takie je odrzucam 😕
Gdy to zobaczyłam, zastygłam, bo poczułam, jak bardzo jest to dla mnie znajome i bardzo, bardzo wczesne, tzn. związane z moim dzieciństwem. Zobaczyłam w tym schemacie siebie małą, która była wspaniała i godna zainteresowania w tych momentach, gdy wyłaniała się z oceanu codzienności i wchodziła na jedną z wielu mniejszych lub większych wysepek. Wtedy była widziana, gdy coś osiągała – świadectwo z czerwonym paskiem, dobre oceny, wygrana w jakimś szkolnym konkursie, dostanie się na studia itp.). Natomiast poza tymi chwilami czuła, że nie istnieje, przestaje być widoczna, warta zainteresowania, przestaje znaczyć…
Dotarło do mnie, że traktuję moją nową przestrzeń zawodową tak, jak mnie traktowano, czyli widziano i doceniano za sukcesy. Tylko wtedy odpalano dla mnie małe fajerwerki, które jednak szybko gasły…
Dodatkowo w chwilach potknięć, niepowodzeń, nie było nikogo, kto był ze mną, kto wysłuchał, pozwolił się wypłakać, wyżalić, kto stworzył przestrzeń na wybrzmienie tych odczuć. Kto na koniec dał komunikat: „Wiesz, cokolwiek Ci się przydarza, ja Cię cały czas kocham i tak samo cenię”.
Dzielę się tym, bo wiem, jak często traktujemy siebie tak, jak nas traktowano. I tak samo obchodzimy się z pozostałą przestrzenią, czyli innymi ludźmi, naszymi wytworami, przedsięwzięciami itd. Robimy to na wielu płaszczyznach naszego życia, kochając siebie, gdy jest dobrze, gdy się udaje, gdy są sukcesy, gdy płyną gratulacje z zewnątrz. A odwracamy się od siebie, od tego, co stworzyliśmy i przestajemy w siebie wierzyć (i nasze wszelkie projekty czy zdolności), gdy dookoła robi się cisza, gdy to, co stworzyliśmy nie spotyka się z takim odbiorem, jaki sobie wyobraziliśmy.
Kiedy zdałam sobie sprawę, jak się wobec siebie i mojego zawodowego „dziecka” zachowuję, od razu pokazał się drobny, ale bardzo powszechny przykład. Zobaczyłam moją mamę, mamy koleżanek, ciotki, moich obecnych znajomych, siebie… w momentach, gdy potrawa, która tak starannie była szykowana, komuś nie smakuje czy nie odpowiada czyimś preferencjom. Zobaczyłam a nawet poczułam zawód sobą samą, gorszość, usłyszałam myśli, że moje jest kiepskie, nienadające się, gorsze, że innym wychodzi lepiej, a moje umiejętności są słabe 🙁 Dokładnie to samo poczułam i pomyślałam o sobie w kontekście mojego bloga czy nagrań na YT.
Wielu z nas doświadcza podobnego schematu niemal na każdym życiowym polu. Gdy płynie docenienie z zewnątrz, nasze mniejsze i większe „dzieci” – projekty zawodowe, wszelkie efekty pracy z ciałem, twórczość, upieczenie ciasta, zbudowanie domu itd. (ale także dzieci biologiczne), obejmujemy zachwytem, dumą i akceptacją.
Natomiast gdy tego nie ma, odbieramy sobie i temu, co stworzyliśmy, wartość. Przestajemy wierzyć w tę wartość, a robimy to dlatego, że kiedyś tak bardzo zabrakło bezwarunkowej uwagi, obecności i miłości rodziców, którzy bez stawiania jakichkolwiek wymogów przyjmowaliby i docenialiby nas ZAWSZE.
Jak możemy to zmienić? Nawiązując kontakt z wewnętrznym rodzicem, tą częścią naszej psychiki, która poprzez uzdrawianie dziecięcych ran wzrasta do roli dojrzałej wewnętrznej matki i dojrzałego wewnętrznego ojca, by zawsze patrzeć na nas z miłością. Która zawsze nam powie „widzę Cię i kocham bez względu na to, jak Ci się wiedzie”.
Bo, czy jeśli nie błyszczymy, to jesteśmy do wyrzucenia…?
Wszystko, co stwarzamy, jest naszym dzieckiem – rzeczywistym lub symbolicznym. Zacznijmy widzieć i przyjmować te „dzieci” w każdych odsłonach ❤️
2 komentarze
Łagor
Klapki spadają z oczu, dzięki 🙂
Ilona Jackowska
Yhm, i tak to się wlecze – ktoś traktował nas tak, jak sam był traktowany i my potem robimy wobec siebie to samo 🙁 Dzięki za komentarz ❤️ Cieszę się, że do czegoś Ci się przysłużyłam 🙂