Zaczynam

Przyszłam na świat w rodzinie, w której nie czułam, że jest tam dla mnie miejsce. Urodziłam się rodzicom, którzy na jakimś poziomie nie byli gotowi zostać rodzicami. Przez lata nie czułam do nich wdzięczności za to, że dali mi życie. Natomiast przyszedł moment, gdy poczułam wdzięczność za to, że Wszechświat dał mi szansę, by zaistnieć, by się objawić poprzez narodziny. Ta wdzięczność przez większość mojego życia przeplatała się z poczuciem, że nigdy nie powinnam się urodzić, że dla mnie nie ma miejsca na świecie, nie ma miejsca na moje życie. Tak dalece zabrakło mi poczucia, że jestem kochana bez stawiania mi warunków, chroniona, że ktoś zawsze za mną stoi, przyjmuje mnie taką, jaka jestem i widzi to życie, które przeze mnie się objawia, że uwierzyłam, że to moje życie jest nic niewarte. Niewarte, by je chronić, kochać, stawać za nim i je widzieć. Mam 36 lat i ogromną większość dni, które przeżyłam, były wypełnione przekonaniem, że dla mnie nie ma, ja nie jestem warta.
Uwierzyłam, że jestem tak nędzna i niegodna życia, że niemal każde moje działanie i większość moich myśli to były noże wbijane przeze mnie w moje serce, noże tnące na strzępy moją duszę.
A przy tym wszystkim budowałam swój obraz, który na zewnątrz wyglądał bardzo przyzwoicie, miał całkiem ładne kolory i gustowną ramę. Tysiące masek, które stworzyłam i które pomogły mi przeżyć, tak mocno we mnie wrosły, że na zewnątrz wyglądały jak prawdziwe. Ale ja zawsze czułam w sobie fałsz, jakiś rodzaj nieadekwatności. Nawet w tych krótkich momentach, gdy wszystko szło dobrze, gdy nie miałam powodów do czucia się nieszczęśliwą, czułam niewygodę, brak spójności, o których tak często mówiłam na wielu różnych terapiach. Czułam się rozszczepiona, rozbita na kawałki, nie istniejąca.
A temu wszystkiemu towarzyszył ogromny wstyd, że właśnie taka jestem, niewarta życia, niegodna kochania i uwagi. Wstyd, który za wszelką cenę chciał ukryć to, kim jestem, a właściwie to, kim nie potrafię być, kim się nie urodziłam. Uwierzyłam, że skoro te pierwsze, najbliższe osoby zadały mi tyle bólu, to znaczy, że musiałam się taka urodzić, że na ten ból zasłużyłam. Teraz tak bardzo chcę opowiedzieć światu o tym bólu, nazwać przed nim krzywdy, których doznałam, wyżalić się przed nim, a jednocześnie czuję ogromny lęk, że jak świat usłyszy moją opowieść, odrzuci mnie, nie przyjmie mnie z bólem, który niosę w swoim ciele przez całe życie, a który zaczęłam czuć, będąc jeszcze w wodach płodowych mojej mamy, i który zamanifestował się w bólu odrzucenia i poczuciu braku więzi. Jakiejkolwiek, z czym lub kimkolwiek.
Wiem, że znajdą się Ci, którzy podważą każde moje słowo, każde moje uczucie, wrażenie, myśli. Ocenią je jako subiektywne, niemożliwe do pamiętania, nieprawdziwe, niepotrzebnie dziś wyciągane na wierzch, ale ja już od dawna znam swoją prawdę, którą zakopałam na lata niemożliwe głęboko. Zakryłam tysiącem podłóg, żeby przeżyć, żeby nie czuć tego bólu i nie pamiętać, że jestem niewarta, że dla mnie zbrakło dobra i miłości. Mimo tych wszystkich podłóg, które miały zakryć każde moje wewnętrzne piekło i które miały mi dawać oparcie pod stopami, czułam, że nigdy prawdziwie nie stoję, nie czuję pod nimi gruntu, że w każdej chwili mogę wpaść w najgłębszą czeluść, z której już nie ma powrotu. Robiłam wszystko, by tam nie wpaść – topiłam swoje ciało w alkoholu, upijając każdy kawałek, który czuje ból, trułam narkotykami, niezdrowym jedzeniem, trułam się toksycznymi relacjami, wisząc na ludziach, którzy nie byli w stanie dać mi tego, czego potrzebuję, którzy nie umieli zobaczyć mnie z moimi potrzebami, bo sami byli pełni ran i zgubnych przekonań o sobie i życiu.
Więc teraz mówię do tych wszystkich, którzy zakwestionują moją prawdę – cokolwiek wydarza się w naszym życiu, jest zawsze subiektywnie odczutym wrażeniem, bo zadziewa się w naszych ciałach, które czują indywidualnie.
Dla jednej osoby słowa rodzica „później, nie mam teraz czasu na twoje opowieści” będą rozległą raną na całe życie, a dla innej mogą takie nie być. Dla jednych słowa kierowane do ukochanej matki „ty kurwo, suko pierdolona” będą tylko przykrymi słowami, a w innych wyżłobią trwałe przekonanie, że każda kobieta to kurwa, więc skoro ja jestem dziewczynką/ kobietą, to znaczy, że jestem kurwą. Gdy decydujesz się zajrzeć w każdy zakamarek swojej duszy, dotykasz ran, których przez lata nie byłeś świadomy, bo mechanizmy obronne, dla których twoje biologiczne przetrwanie było najważniejsze, błyskawicznie odcinały wszelki ból, który był zbyt duży do uniesienia dla małego dziecka, gdy tam ponownie zaglądasz, jesteś w stanie spotkać się z najbardziej wczesnymi odczuciami i wrażeniami, które podświadomość zapisała, kiedy byłeś jeszcze nieświadomym swojej dalszej historii początkiem.
Dziecko (od poczęcia do 6-7 roku życia) wchłania życie. Najpierw czuciem, potem także poprzez słowa, które słyszy. Wszystko to, co do niego w tym czasie przychodzi, zostaje przez nie zasymilowane i zatrzymane. Absolutnie wszystko.
Bo nie ma jeszcze żadnej bariery ochronnej – ani fizycznej ani w pełni kompetentnej psychicznej, nie ma nawet najcieńszej zasłony, która mogłaby je zakryć przed czymś, co boli, przeraża. Nie ma na swoim własnym wyposażeniu totalnie nic, co może je chronić. Jest BEZBRONNE.
Wydawałoby się, że Natura jest okrutna, stwarzając tak bezbronną istotę (dotyczy to zarówno ludzkich, jak i zwierzęcych dzieci). Natura, Życie nigdy nie zostawia tej bezbronnej istoty samej sobie. Ta istota dostaje rodziców, którzy mają pełnić rolę ochronną i wspierającą na tak wczesnym etapie życia dziecka. Co jednak, gdy ci, którzy mają za zadanie kochać i chronić, nie robią tego, bo nie potrafią, bo sami są pełni ran? Wtedy dzieje się to, co widzimy na co dzień. Dzieje się ból tak wielki, że niemożliwy do przeżycia.
Na początku objawia się tym, co nazywamy np. „niegrzecznym dzieckiem” albo dzieckiem z problemami, które może być wstydliwe, lękliwe, złośliwe, agresywne, nadpobudliwe, uparte, histeryczne. Później te cechy nasilają się, uniemożliwiając swobodne bycie, a często taki młody człowiek zaczyna robić innym to samo, co jemu uczyniono. Szuka kogoś, na kim może wziąć odwet za krzywdy, które go spotkały. (Pierwszy raz przeczytałam o tym mechanizmie u kochanej Alice Miller, której jestem wdzięczna za każde słowo, w którym znalazłam uznanie dla moich krzywd.) Potem jest to już osoba dorosła, która buduje życie w poczuciu, że tak naprawdę sobie nie radzi, jej wewnętrzne fundamenty są chwiejne, czuje bardzo mocno, że coś jest nie tak, zakrywając to niewygodne i bolesne poczucie alkoholem, używkami, telewizją, internetem, grami, zakupami, związkami, seksem, objadaniem się, w zniekształcony sposób pojmowanym rozwojem duchowym/osobistym itd. Sposobów, by nie widzieć i nie czuć, są setki. A wszystko to dlatego, że na początku drogi zabrakło falochronu, który powinien był chronić to co najcenniejsze – całe jestestwo dziecka.
Dziś (jest połowa 2022 roku), aktualizując ten wpis, jestem dużo dalej w mojej podróży. Odnalazłam spokój i wewnętrzną ciszę (jeszcze nieco chybotliwe, ale są!), których przez tyle lat brakowało, i wdzięczność do ludzi, którzy zdecydowali się zaprosić mnie na ten świat. Wiele ran jest już wygojonych i zabliźnionych, niektóre jeszcze krwawią, a inne, przykryte kurzem, czekają w ciemnościach nieświadomości na swój czas i moją gotowość, by się nimi zaopiekować. To jest ta zmiana, której się zupełnie nie spodziewałam, bo przez lata “naprawiania siebie” dążyłam do stanu, w którym nie ma dołów, złości, nienawiści, zazdrości i innych tzw. niskich emocji. Dziś wiem, że ja to WSZYSTKO i na to wszystko zrobiło się miejsce.
Jedno pozostało niezmienne, a nawet poprzez wydobytą spod zranień i krzywd wrażliwość wzmocniło – świadomość, jak bardzo każde dziecko potrzebuje czuć się kochane, bezpieczne i przyjmowane dokładnie takie, jakie przyszło do danej rodziny. Bez tego jego dusza zostaje w jakimś stopniu uśmiercona, a serce bije tylko po to, by ciało mogło dalej egzystować. A przecież nie o to w tym wszystkim chodzi…
Przytulam z miłością ❤️
2 komentarze
Tak właśnie mam.
Ja też tak mam. Mnie tu nie miało być. Wpadka. I rozpacz: jak ja sobie poradzę, bo już mam 9 miesięczne dziecko. A tu taki kłopot. 43 lata zczytywania humorów z twarzy by zadowolić zanim wybuchnie lub przeciwnie: ukarze ciszą. Radość i komplementy gdy coś kupiłam, oddałam wypłatę. Praca od 14 roku życia. Do dziś łapię się na tym, że nie mogę zgromadzić kupki na koncie lub nawet sporą – szybko wydaję na same “potrzebności”. Moja podświadomość zapisała “nie ma sensu gromadzić i oszczędzać i tak wszystko im oddasz i nic ci nie zostanie”. Moi bracia nigdy się nie wkupywali, za to dostali po mieszkaniu na start od mamusi i tatusia. A ja gdy postawiłam granice i emocjonalne i finansowe, znowu zostałam sprowadzona do parteru. Taka rada dla bardziej pomagającym mamusi i tatusiowi: jak skończycie to robić, to mogą was wydziedziczyć. Za karę. Albo żeby skłócić z rodzeństwem. Jedyną reakcją, którą mogę zasilić moich rodziców energetycznie to odcięcie się od moich braci. Żeby wiedzieli, że zostałam sama. I wiecie co? Jestem ponadto i żartuję przez ciocie latające małpy, że kto nie dziedziczy tego głowa od przybytku nie boli 🙂 Nadmienię, że nie rozmawiam z rodzicami od roku, bo poprosiłam o spotkanie na trzeźwo, nawet o 9tej rano i zostałam totalnie zrugana. Czara się przelała. Trochę to bez ładu i składu. Piszę na spontanie i cieszę się, że stworzyłaś ten blog. W grupie raźniej 🙂 Serducho. Paulina
Ilona Jackowska
Kochana, i Ty to WSZYSTKO wiesz! Dzięki tej wiedzy i samoświadomości poruszasz się w zupełnie innej codzienności niż reszta Twojej rodziny pochodzenia. I owszem, jest trudniej, piekielnie trudniej, bo musisz tworzyć własne zasoby, bo tam Ci ich nie podarowano. Spotykam się z tym „trudniej” każdego dnia, jednak dzięki temu, że wybrałyśmy inaczej, wybrałyśmy SIEBIE, czujemy WIĘCEJ i PIĘKNIEJ. Warto, co!!
Ściskam ciepło i dziękuję Ci za Twój głos, niech się niesie i inspiruje innych do stanięcia przy swoim boku ❤️
Ps. Przepraszam za poooślizg w publikacji 🌸